Nie czekaj aż umrzesz

brak oceny

chłopiecNie czekaj aż umrzesz


Wczoraj - oznajmiła pani K. I. - przyszedł do mnie syn. Siedziałam właśnie przy komputerze i bardzo mnie irytowało, że mi przeszkadza, bo miałam jeszcze na jutro sporo do napisania.

- Mamo - odezwał się mały - chciałbym, żebyś umarła.

Nie wierzyłam własnym uszom.

- CO TAKIEGO?!!

Wpatrywałam się wytrzeszczonymi oczami w jego wielkie niewinne oczy. Syn ma cztery lata, co chwilę nas czymś zadziwia. Dzieci nieustannie nas zaskakują, ale około czwartego roku życia miewają osobliwy, dość szokujący sposób zaskakiwania.

- Chciałbyś, żebyśmy z tatusiem umarli?

- Tak.

Komputer szumiał, świecił i wzywał, jednak wyzwanie synka było mocniejsze. Musi mi to wyjaśnić! Żałowałam, że muszę przerwać pracę właśnie w tak ważnym momencie i że się zdekoncentruję... Gdyby tu przynajmniej był mój mąż, ale on musiał zostać w firmie i powiedział, że przyjdzie bardzo późno.
Mały stał przede mną z pluszakiem, którego trzymał za nogę i wtedy dostrzegłam w jego oczach, że istotnie mówi to, co myśli.
ALE CO JA TAKIEGO ZROBIŁAM, ŻE CHCE, ABYM UMARŁA? Co takiego zrobił mój mąż, że chłopiec chce, aby umarł? Przecież ma wszystko, czego potrzeba czteroletniemu dziecku! Czyż nie zrobiłam mu wspaniałej ciepłej kolacji i nie puściłam mu bajki na wideo, gdy tylko przybiegłam cała zagoniona do domu i przejęłam go od opiekunki?
Czy mam mu po prostu dać klapsa? Ależ nie, jeśli go spiorę, zacznie beczeć i jeszcze bardziej mnie wytrąci z rytmu. Muszę się dowiedzieć, dlaczego MOJE WŁASNE DZIECKO chce mnie widzieć martwą...

- I ja też chciałbym umrzeć.
- ??????

Nie, to sen, zaraz się obudzę, obudzę się!

- Ty chciałbyś umrzeć?

Skinął powoli głową. To ta moja chora wyobraźnia, moja zmora, kiedyś przyjdę do domu, a on... albo zadzwoni telefon w pracy i powiedzą mi, że... Koleżance się to przydarzyło, dostała taką wiadomość.

- Ja bym chciał, żebyś umarła i żeby umarł tatuś, żebyśmy się spotkali w niebie i byli razem, i żebyśmy z sobą rozmawiali, i kochali się, i zawsze byli razem...

Zająknął się, zaczerpnął tchu, wpatrzony gdzieś w swój raj. Potem wbił we mnie oczka. Wzięłam go w ramiona i nie puszczałam. Wyłączyłam komputer. Będzie kłopot, nie oddam pracy do jutra, będzie kłopot, ale gdybym umarła, też bym niczego nie oddała. A gdybym umarła, nie mogłabym już synka do siebie przytulić...

- Co chciałbyś robić?

- Malować z tobą.

Wzięłam pastele i przez cały wieczór malowaliśmy. Czy zachowałam się jak wariatka? A może właśnie przestałam się zachowywać jak wariatka? Kiedy już zasnął, siadłam z powrotem do komputera. Mąż przyszedł po północy.

- Wiesz, czego bym bardzo chciała? - przywitałam go w progu.

- Nie wiem.

- Żebyś nie umarł - i opowiedziałam mu, co wymyślił nasz chłopiec.

Poszliśmy do jego pokoju i pochyliliśmy się nad łóżeczkiem. Chwyciliśmy się nagle za ręce. I oboje - jestem pewna - myśleliśmy o tym samym: nie o tym, co zrobiliśmy złego, że nasz synek pragnął naszej wspólnej śmierci. Ale o tym, co powinniśmy zrobić, żeby pragnął być z nami żywy!

- W niedzielę, ten Czeski Raj - zamruczał mąż.

Szykowaliśmy się na wycieczkę już od kilku tygodni, syn się cieszył, ale zawsze mieliśmy w niedzielę coś do roboty i nic z tej wycieczki nie wychodziło.

- Pojedziemy?

- POJEDZIEMY, na pewno.

Dopóki żyjemy, powtarzałam sobie, dopóki jeszcze wszyscy żyjemy, musimy przecież w końcu zachowywać się jak żywi.
Jak to pięknie być razem i być żywym. I mieć kogoś, kto kocha nas tak bardzo, że chce być z nami.

Eduard Martin


Komentarze (0)

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Nie ma jeszcze komentarzy