Indianie czasu nie liczą
autor: Wojciech Cejrowski , źródło: Gringo wśród dzikich plemion , wydawca: Bernardinum
Indianie czasu nie liczą
Mój czas mija. Robi to na rożne sposoby: goni, ucieka, przelatuje jak z bicza trzasnął, albo zwyczajnie płynnie i przecieka mi między palcami. Ale nigdy się nie zatrzymuje! Kiedy mówię, że czas stanął w miejscu, mam na myśli zupełnie coś innego. Indiański czas - jest obecny - to wszystko. Nie rusza się w sposób spektakularny. Najczęściej trwa okręcony ciasną pętlą wokół miejsca, w którym akurat przebywają. Senny, jak syta anakonda zwinięta na gałęzi teraźniejszości - każda pętla to jedna chwila. Jego ruchy są tak powolne, że Malo kto je zauważa i pewnie dlatego nikt nie zwraca na niego uwagi. Kazać Indianinowi gonić czas, to tak jakby komuś kazać gonić przesuwającą się płytę kontynentu.
W puszczy nad Amazonką czasu nie widać. Zasłania go całkowicie monotonia trwania. Każdy dzień trwa po 12 godzin - na równiku słońce zawsze wstaje o 6, a zachodzi o 18 - bez względu na porę roku. A pór roku właściwie nie ma (...). W takich warunkach użyteczną miarą czasu nie może być ani rok, ani miesiąc, tylko dzień albo pora. Pora dnia, pora życia, pora wzrostu, pora umierania. A one układają się w cykle. Zamknięte i powtarzalne. Drzewa cyklicznie owocują. Kobiety cyklicznie rodzą dzieci. Mężczyźni cyklicznie idą na polowanie. Cyklicznie się je, śpi, wstaje rano i kładzie wieczorem - wciąż to samo, wciąż od nowa - Koło za kołem.
Oś czasu w świecie Białych jest jak nić, a chwile są na nią ponawlekane jedna za drugą i stanowią ciąg wydarzeń. Od „było" do „będzie". Od „dawno dawno temu..." do „przewiduje się, że w roku przyszłym..." Indiańskie dni nie sumują się i nie odejmują tak jak nasze. Ich czas to koło - zamknięty cykl, który się powtarza w nieskończoność. Zatacza kręgi, podobnie jak dziecinna kolejka i nie ma problemu, jeżeli nie zdążyłeś wskoczyć do wagonika - zawsze możesz spróbować następnym razem (...)
Nasz kalendarz to rubryki miesięcy, ułożone jedna za drugą - zerwałeś kartkę i nie ma powrotu. Nasz pociąg ucieka po prostej, więc jesteśmy zmuszeni gonić go bez względu na pogodę. Ich pociąg jeździ w kółko, więc spokojnie czekają pod dachem aż przestanie padać. Nie ma pośpiechu, przecież nawet jeżeli się spóźnią, to jednocześnie będą przed czasem. Oni zawsze mają następne okrążenie. Koło za kołem. Indianin żyje chwilą. I jak nikt inny potrafi smakować teraźniejszość. Chwile jego życia są pojedyncze i zamknięte w sobie. Przylegają jedna do drugiej - jak jajka w koszu - ale pyzatym przyleganiem stanowią osobne całostki, które oddziela wyraźna skorupka teraźniejszości. Indianin znajduje się zawsze we wnętrzu aktualnej chwili swojego istnienia - jak kurczak w jajku - i przezywa ją od środka. Kiedy ją już przeżyje do końca - wyczerpie i opróżni do ostatniej kropelki czasu - wówczas skorupka pęka i Indianin znajduje się w chwili potem. To tak jakby się wykluł i odkrył, że jest we wnętrzu innego jajka. Przy czym to następne wcale nie musi być większe od poprzedniego - ono jest inne, różne niepowtarzalne (...)
***
- A co to właściwie jest „tydzień"? I po co? - zapytał Pepe mój indiański przewodnik
- Co „po co"? - zapytałem zdziwiony
- No, do czego służy?
- Tydzień??? Do mierzenia czasu.
- A po co? - Pepe pytał zupełnie poważnie. - Po co mierzysz czas, gringo? - nie ustępował Indianin.
- Eee... Żeby się nie zgubić - odpowiedziałem niepewnie.
- Nie zgubić, gdzie?
- W czasie ... - powoli sam przestawałem wierzyć w sensowność własnych słów.
- To ty potrafisz się zgubić nie ruszając z miejsca?
Wojciech Cejrowski, fragment książki „Gringo wśród dzikich plemion". Wydawnictwo „Bernardinum". 2006 r.
Komentarze (0)
Zaloguj się, aby dodać komentarz